piątek, 27 listopada 2015

bareMinerals / błyszczyk Marvelous Moxie

Od kilku tygodni w każdym sklepie z głośników sączą się świąteczne piosenki a na półkach goszczą świąteczne zestawy kosmetyków, przyznać się co wpadło w Wasze ręce? Mnie jeszcze nic nie skusiło ale podejrzewam, że wraz z rozpoczynającą się sesją wzrośnie mój poziom prokrastynacji i zainteresowania zakupami ;) Na razie jednak nadrabiam zaległości blogowe i dzisiaj na tapecie znajduje się kolejny produkt tak bardzo niedocenianej w Polsce marki, bareMinerals. Marvelous Moxie (85zł/4ml) to nawilżający błyszczyk, który zawiera odżywcze masła: murumuru, shea i z awokado. 


W Polsce dostępnych jest dziesięć odcieni, w Debenhams znajdziemy ich aż osiemnaście - do wyboru do koloru. Ja zdecydowałam się na odcień Dare Devil czyli cudowną jeżynę. BłyszczykMarvelous Moxie jest odrobinę gęsty ale dobrze wyprofilowany aplikator pozwala na dokładna aplikację. W swatchach widać małe drobinki, które na ustach nie są wyczuwalne a za to tworzą taflę koloru.


Od błyszczyków nigdy nie wymagam szałowej trwałości, ten z bareMinerals trzyma się około trzech godzin (bez picia czy jedzenia), za to zjada się bardzo stopniowo i nawet po zjedzeniu wygląda całkiem przyzwoicie i świeżo, a usta nadal mają lekko mokry połysk.


Błyszczyk Marvelous Moxie ma właściwości chłodzące, powoduje lekkie mrowienie i delikatnie powiększa usta optycznie, co pewnie nie będzie pasowało każdemu, mi to jednak zupełnie nie przeszkadza.


Mam nadzieję, że choć trochę zainteresowałam Was produktami bareMinerals :) to teraz przyznajcie się, jakie świąteczne zestawy do Was wpadły?

piątek, 20 listopada 2015

Urban Decay / korektor Naked Skin

Mój codzienny makijaż nie może obejść się bez korektora. Nakładam go jedynie pod oczy dlatego zawsze szukam czegoś rozświetlającego, nie wysuszającego i dobrze kryjącego. Nie wiem akurat dlaczego ma być kryjący bo cieni pod oczami nie posiadam ale ma być i koniec. Jeszcze przed wakacjami od siostry dostałam korektor Naked Skin z Urban Decay (109zł/5ml), który ma być uzupełnieniem pudru i podkładu, które należą do linii Naked Skin. 


W polskej Sephorze dostępnych jest pięć odcieni jednak w tutejszym Debenhamsie doliczyłam się ich aż ośmiu, znajdziemy tam kolory ciepłe jak i neutralne. Mi przypadł w udziale jeden z jaśniejszych odcieni, Light Warm, który jest jasny, żółty i rozświetlający, idealny do używania na skórę pod oczami. Gdybym chciała jednak używać go na niedoskonałości cery okazałby się zbyt jasny i musiałabym sięgnąć po coś ciemniejszego.


O ile ostatnia paleta Naked srogo mnie rozczarowała o tyle korektor Naked Skin okazał się miłością od pierwszej aplikacji. Jest idealnie kremowy, delikatny a mimo to kryjący i nie zasycha w twardą skorupę. Co więcej, ma bardzo satynowe wykończenie, pięknie rozświetla i odbija światło i jest zupełnie niewyczuwalny na skórze. Nigdy mnie nie wysuszył, nie zrolował ani nie wszedł w zmarszczki. Nie chcę tu Was zasłodzić ale to naprawdę fantastyczny korektor, który sprawia, że skóra wygląda naprawdę nago, zdrowo i idealnie.



Jedynym, maleńkim, minusem korektora Naked Skin jest jest aplikator gąbeczka. Nabiera za dużo produktu, który muszę wytrzeć o wlot, dziurę w butelce (?) i robi się trochę niechlujno. Nie zwracam jednak na to zbyt dużej uwagi, bo działanie korektora wynagradza mi wszystko. A, zapomniałabym, korektor nakładam pod oczami owym aplikatorem ale potem delikatnie wklepuję go mokrą gąbeczką z RT - efekt jest naprawdę wyśmienity.


Co prawda korektor Naked Skin nie jest tani ale to naprawdę jeden z lepszych korektorów których używałam. Jeżeli szukacie czegoś rozświetlającego, kryjącego a do tego lekkiego jak piórko zwróćcie uwagę na szafę Urban Decay. 

środa, 18 listopada 2015

GO Cranberry / Inteligentnie Nawilżający Krem do Twarzy

Minęły już nastoletnie czasy kiedy nie do końca przywiązywałam uwagę do tego jaki krem i z jaką częstotliwością kładę na twarz. Zaczęłam przyglądać się potrzebom mojej cery, zobaczyłam, że potrzebuję sporej dawki nawilżenia, że jednak mam to szczęście, że mało co mnie podrażnia i nawet te mniej naturalne składy nie robią mi jednak krzywdy. Mimo to chętniej patrzę na naturalne kosmetyki, a już z prawdziwą matczyną miłością przygarniam polskie produkty - tak jak GO Cranberry Inteligentnie Nawilżający Krem do Twarzy na dzień, wyprodukowany przez Laboratorium Nova (35,50zł/50ml). 




Krem do twarzy GO Cranberry, świetnie radzi sobie z moją, miejscowo, suchą cerą. Używam go codziennie od dwóch miesięcy, zauważyłam, że skóra twarzy stała się miękka, nawilżona i przyjemna w dotyku, chociaż nie radzi sobie z mocno przesuszonymi partiami co dało się spostrzec podczas ostatnich zawirowań pogodowych, które mocno odbiły się na mojej cerze (na szczęście pomógł mi tu olejek do twarzy ale o nim za jakiś czas).
Krem ma ode mnie dużego plusa za to, że nie podrażnia, nie uczula ani nie zapycha.


Krem aplikuję kilkanaście minut przed nałożeniem makijażu i tu bez problemu się sprawdza. Szybko się wchłania a podkład wygląda świeżo, nie ściera się i nie waży. Dobrze współpracuje z mocnymi jak i lżejszymi podkładami a szybkie wchłanianie zawdzięcza zapewne lekkiej jednak w miarę treściwej konsystencji.


Podobnie jak krem pod oczy KLIK, krem do twarzy GO Cranberry znajduje się w 50ml buteleczce typu aireless. Co prawda tworzywo z którego jest wykonana nie ułatwia ocenienia ile kremu zostało ale da się to wyczuć. Do aplikacji na całą twarz i szyję potrzebuję niecałych dwóch pompek - podejrzewam, że od dwóch miesięcy zużyłam już jakąś połowę buteleczki. Zarówno jak i w kremie pod oczy jak i w tym kremie do twarzy wyczuwam różano morskie wonie, których fanką nie jestem. Przyznam, że na początku ten zapach bardzo mi przeszkadzał, teraz już się do niego przyzwyczaiłam ale nadal bez zachwytów.


W zamyśle producenta, GO Cranberry Inteligentnie Nawilżający Krem do Twarzy miał być kremem na dzień i taki jest, nawilża na tyle na ile potrafi. Współpracuje z produktami do twarzy i trzyma suchość na wodzy ale jednak potrzebuje nocnego, mocniejszego wspomagania. Ja jestem z niego zadowolona, wiedziałam, że będzie tylko pomocnikiem w walce o nawilżoną cerę a nie jedyną bronią.

Jakich kremów na dzień używacie? 

poniedziałek, 16 listopada 2015

Urban Decay / Naked Smoky, warto?

Z paletami cieni do powiek Urban Decay jest jak z Pringlesami - once you pop, you can't stop. Zaczęło się od dwójki, potem przyszła pora na paletki Basic, do tego kilka limitowanych paletek, nic dziwnego, że kiedy w wakacje na rynku pojawiło się najnowsze dziecko marki, kontynuacja paletek Naked czyli paleta Naked Smoky (225zł) od razu trafiła ona w moje ręce (tu KLIK, znajdziecie pierwsze zdjęcia paletki). Paletka została przetestowana a ja zdążyłam sobie wyrobić o niej mocną opinię. Czy mnie zachwyciła? Nie do końca, bo ,według mnie, jakościowo odstaje od swoich poprzedników.  


sobota, 14 listopada 2015

MAC / Ruby Woo

Ostatnio dokonałam przełomowego odkrycia. Produktów do ust mam w choinkę dlatego za punkt honoru postawiłam sobie, że co najmniej raz w tygodni pojawi się post o czymś naustnym, inaczej nigdy się z tego  nie wygrzebię. Co prawda mogłabym ich nie pokazywać ale wydaje mi się, że każdy z nich ma w sobie to coś, że grzechem byłoby nie pokazać go światu. Dzisiejsza notka dedykowana jest szmince, której odcień zna chyba każdy. To bardzo klasyczna czerwień, czyli MACowa Ruby Woo (86zł/3g).  


Ruby Woo, to głeboka, chłodna czerwień. Kobieca, intrygująca, tajemnicza. Nie mam problemu z noszeniem jej na co dzień ale wiem, że wiele kobiet preferuje ją tylko na wieczór czy większe wyjścia.


Bohater dzisiejszej notki ma wykończenie Retro Matte, i trzeba przyznać, że jest bardzo sucha i tępa, nakładając ją na usta nie sunie po nich z lekkością. Nie mam w zwyczaju używania pędzelków do ust ale tutaj taki się przydaje, łatwiej uzyskać nim gładką linię. Nie podkreśla niedoskonałości ale niestety, po kilku godzinach Ruby Woo sama takie kreuje i lekko wysusza usta, chociaż to chyba nikogo nie dziwi, przecież to super mat.


Trwałość Ruby Woo jest kapitalna. Nie straszne jej picie i jedzenie (chociaż nie sięgałabym jednak po tłuste potrawy). Po pięciu godzinach usta nadal mają intensywny kolor. Po siedmiu godzinach, blaknie, kontur jest bardziej zaznaczony od środka ust, ale akurat ten efekt też mi się podoba.


Chyba zgodzicie się ze mną, że Ruby Woo to naprawdę fenomenalny kolor? 

piątek, 13 listopada 2015

bareMinerals / Prime Time, rozświetlająca baza pod cienie

Zeszły rok minął mi na fascynacji mineralnymi produktami bareMinerals. Podkłady, cienie, błyszczyki - przetestowałam sporą część tego co firma ma do zaoferowania. Przed wakacjami dostałam próbkę fantastycznej bazy pod cienie Prime Time (ok.80zł/3ml), która zdetronizowała bazę UD. Nic dziwnego, że kiedy odlewka się skończyła to do mojej kolekcji trafił pełnowymiarowy produkt. Baza Prime Time występuje w dwóch odsłonach: Original (to właśnie jej odlewka mnie oczarowała, bardziej nadaje się do matowych cieni) i Brightening, która jest równie idealna co oryginalna wersja. 


Rozjaśniająca baza pod cienie Prime Time to mała tubka, która ze swoją wydajnością starczy na długi czas. Baza jest dość lekka i z  łatwością rozprowadza sie na powiece ale, tak jak w przypadku wersji Original, szybko zastyga i wymaga precyzjnej i dość płynnej aplikacji bo jak zasycha to na amen, ciężko o jakiekolwiek poprawki. 


Prime Time ma świetliste wykończenie i mocno podbija kolor niematowych cieni, nie polecałabym jej do matowych cieni bo tracą tu na swojej matowości ale ja rzadko z takich korzystam więc absolutnie mi to nie przeszkadza. Lubię używać jej solo - cudownie rozświetla, otwiera oko i odświeża spojrzenie.
Przejdźmy do jednak to trwałości. Chyba nie wypada się tym chwalić w blogowym świecie ale zdarza mi się nie zmyć makijażu na noc. I zawsze po czy to po dniu pracy czy po imprezowej nocy cienie na powiekach są nienaruszone, nie są zrolowane, kolory nigdy nie są wyblakłe a eyeliner trzyma się idealnie.


I tak bareMinerals zrzuciło u mnie z tronu króla baz pod cienie z Urban Decay. Na pewno zdarzy mi się romans z niejedną jeszcze bazą ale zawsze będę wracać do Prime Time a tym z Was, które szukają maksymalnie trwałej bazy szczerze polecam przechadzkę do stoiska marki.
Jakie macie doświadczenia z bareMinerals?

środa, 11 listopada 2015

Kolekcja na środę: rozświetlacze, bronzery i róże

Tegoroczny projekt Kolekcja na środę to największy dowód na to, że jestem słaba w systematyczności i zawsze zostawiam wszystko na ostatnią chwilę a nawet kilka dni po ;) Już miałam wspomnieć, że moja kolekcja rozświetlaczy, bronzerów i róży (różów?) aż tak bardzo nie zmieniła się od zeszłego roku a jednak spojrzałam na tamte zdjęcia i są pewne zmiany ... chyba jednak na lepsze bo jestem w pełni zadowolona z tego co mam i nie planuję adopcji kolejnych egzemplarzy (jeszcze nie!). Postaram się Was nie zanudzić, zapraszam do podejrzenia mojej gromadki. 


niedziela, 8 listopada 2015

MAC / Heroine

Przeglądając mojego bloga z łatwością da się zauważyć, że uwielbiam szminki. Im wyraźniejsze mają kolory tym lepiej (chociaż otatnio mam hopla na punkcie ust Kylie Jenner i coraz częściej noszę nudziaki) ale mocne kolory zawsze będą moim numerem jeden. Krzykliwe róże, kobiece czerwienie a nawet mroczne, niemal czarne odcienie - kocham je wszystkie ;) Nic dziwnego, że do mojej kolekcji trafiła MACowa Heroine (86zł/3g), fioletowa szminka o matowym wykończeniu. 



Co prawda nie jest to typowy mat do którego przyzwyczaił mnie MAC bo ma lekko satynowe wykończenie ale i ta na ustach trzyma się około pięciu godzin pozostawiając po sobie zabarwione usta. Kolor? Żywy fiolet, przyciągający wzrok ale nie wyzywający. Nie wygląda trupio, przeciwnie, ożywia twarz. To naprawdę była miłośc od pierwszego wejrzenia.



W Heroine dostrzegam też lekko niebieskie tony, które świetnie wybielają zęby. Mimo 'matowego' wykończenia z łatwością sunie po ustach, nie wysusza ale też nie nawilża, ot jest neutralna. 
Chyba nie muszę mówić, że jestem wielką fanką szminek MAC, chyba jeszcze nie trafiłam na odcień czy wykończenie, które okazałoby się rozczarowaniem, nic dziwnego, że trąbię o nich na lewo i prawo ;) 


To jak, co powiecie na fiolet na ustach?

piątek, 6 listopada 2015

MAC / Studio Fix, puder i podkład w kompakcie

 Przyznam szczerze, że nigdy nie interesowały mnie podkłady w kompakcie, o wiele lepiej pracuje mi się z tymi płynnymi, o wiele lepiej wyglądają też na mojej skórze. Płynna wersja MACowego Studio Fix już od dobrych kilku lat jest moim numerem jeden i mimo całej niechęci do kompaktów nie mogłam przejść obojętnie obok Studio Fix powder plus foundation (129zł/15g). Powiem bez bicia, nie kupiłam go z zamiarem używania go jako podkładu a bardziej jako pudru wykańczającego, dopełnienia jego płynnej wersji. 



Podczas zakupów zrobiłam mały błąd i odruchowo sięgnęłam po NW15, a niestety MACowe odcienie nie zawsze są do siebie adekwatne i Studio Fix w kompakcie jest dość jasny przez co sięgam po niego tylko w dni kiedy nie szaleję z samoopalaczem. Produkt przeznaczony jest do używania na sucho za pomocą albo, dołączonego do niego, puszka albo pędzla. Ja używam do tego puchate pędzla tej samej firmy.



To produkt, który potrzebuje lekkiej ręki i rozsądku w aplikacji. Więcej niż dwie warstwy są bardzo widoczne na twarzy, podkreślają każdy włosek i każdą suchą skórkę, która mogła się przypałętać (warto jednak zauważyć, że produkt sam w sobie nie wysusza). Matuje skórę, ale ciężko wypowiedzieć mi się na temat trwałości matu - nie mam problemów z przetłuszczającą się cerą, nie poprawiam makijażu w ciągu dnia, ale lekkie świecenie zauważam po jakiś dziesięciu godzinach, właśnie podczas wieczornego demakijażu.
Studio Fix powder&foundation nigdy mnie nie uczulił czy podrażnił. Na wydajność nie mogę narzekać, używam go, mniej lub bardziej regularnie, od ponad roku i zużycie jest nieznaczne.


Korzystacie z podkładów w kompakcie? Jaki jest Wasz ulubiony puder? 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...